NIE KASOWAĆ!!!

środa, 23 stycznia 2008

Artykuł "Wartburg - Koniec we łzach" - International Auto - 3/91


     W życiu nie można odwlekać tego, co tak naprawdę nieuchronne. Na nic zdała się fala protestów i strajków, która odwlekła tragiczny koniec zakładu AWE zaledwie o kilka miesięcy. Zamknięcie fabryki z Eisenach, "siedzącej" prawie 100 lat w branży samochodowej miało swój bardzo smutny finał. Traktuje o tym naprawdę ciekawy artykuł wyszperany na łamach magazynu "International Auto" - wydawanego na początku lat '90.

    Zapraszamy do lektury.


Wartburg - Koniec we łzach - 3/91 
kliknij na zdjęcie aby przejść do artykułu w dużej rozdzielczości



     Artykuł pochodzi ze zbiorów Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej im. Marszałka Józefa Piłsudskiego w Łodzi. Skany wykonano w Dziale Automatyzacji Biblioteki na podstawie umowy zawartej z dyrekcją - za pomoc dziękujemy - www.WBP.lodz.pl

     Wszelkie Prawa Zastrzeżone. Rozpowszechnianie skanów, jedynie za zgodą WartburgRadikalz.com Twórcy serwisu publikując artykuł, nie czerpią z niego żadnych korzyści majątkowych..

     Zamieszczenie artykułu nie nosi charakteru komercyjnego, a jedynie cel kolekcjonerski i informacyjny.

     Jeśli jednak właściciel praw autorskich uznałby, że zostały one naruszone prosimy o kontakt na: Redakcja@WartburgRadikalz.com


Autor: Kruchy

czwartek, 17 stycznia 2008

Internationale Wartburg Treffen - Eisenach 2007

   

     Dopiero od tego roku staliśmy się oficjalnym partnerem imprezy Heimweh, ale zlot w Eisenach zaprzątał moją głowę od ładnych paru lat. Zawsze jednak odbywały się w naszym kraju na tyle ciekawe imprezy, że trudno było dokonywać tego typu wyborów. Tym razem żadne wakacyjne spotkanie nie kolidowało z Międzynarodowym Zlotem Wartburga w Eisenach.

     Początkowo planów było parę, ostatecznie z powodów finansowych, a także bezpieczeństwa wyjazdu ekipa w składzie: Murdok, Łasia, Adam i ja ruszyliśmy do NRD moim autem do jazdy codziennej - tj. Mercedesem kombi.

     Miłośników potężnej gleby i zawieszenia typu taboret pewnie zainteresuje fakt, że drogi w tamtych rejonach kraju są świeżo wyremontowane i gdyby nie przejazd przez centrum Wrocławia to mógłbym uczciwie przyznać, że trasa z Łodzi aż do Jedrzychowic była bardzo udana. Droga wraz z 40 minutowym kimaniem i szukaniem miejsca, w którym to odbywał się zlot, zajęła nam 11,5 godziny. Minęła spokojnie bez żadnych ekscesów.

     Przyjazd na miejsce przyniósł zaskoczenie - na zlocie było zaledwie 5 może 8 załóg. Jeszcze wtedy nie było nawet organizatora Enrico Martin'a. Jedyną osobą, która potrafiła powiedzieć nam cokolwiek na temat zlotu po angielsku był jeden ze współorganizatorów Jan.

     Rozstawianie przyczółku trwało najwyżej ze 30 minut i od razu zorientowaliśmy się, że nie będzie, co robić. W tym czasie zjechało się zaledwie parę aut i ciężko było od razu lecieć i nagabywać dopiero, co przybyłych. Dlatego mimo wcześniejszych planów zwiedzania zaskoczeni całą sytuacją poszliśmy na żywioł. Plan był jeden - obejrzeć maksymalnie dużo. Najpierw muzeum Wartburga, potem miasto. Powiem tylko tyle - muzeum jest warte każdych pieniędzy. Jego opis to temat na osobny artykuł, bo długo by można o nim opowiadać.

     W każdym razie 2,5 godziny później zostawiając auto na parkingu przed muzeum wszyscy udaliśmy się w miasto. Nie będę zbytnio się rozwodził, ale Eisenach jest przepiękne. Adam robiąc za ''pilota z Orbisu'' poprowadził nas bocznymi uliczkami zbaczając w ten sposób z utartych turystycznych szlaków. Dzięki temu mięliśmy okazje obejrzeć miasto z innej niż zwykle strony.

     Około 17:00 zmęczeni, głodni, ale ogromnie szczęśliwi zorientowaliśmy, że należałoby wrócić na zlot i zerknąć, co się dzieje.

     Na placu było już wtedy z 50 Wartburgów, ale jak miało się potem okazać, więcej aut tego dnia już nie przybyło. Całą sytuacje podczas przywitania z organizatorem i załatwiania spraw papierkowych wyjaśnił nam Enrico. Wygląda to tak, że większość osób, które przyjeżdżają już w piątek opuszczają teren zlotu po południu w niedzielę. Jest to związane z odległościami, które maja do pokonania. W piątek zaglądają maniacy z odległych landów a przyjazd w sobotę i powrót tego samego dnia planują osoby mieszkające na obszarze Turyngii. Byliśmy tym faktem szczególnie zdziwieni mając tym bardziej w pamięci Polskie kilkudniowe zloty. Jednak jak mówi stare porzekadło - co kraj to inne majtki.

     Tego wieczoru, jeszcze przed nocna bibką naogladaliśmy się wszelkiej maści Wartburgów. Już wtedy można było dostrzec parę okazów. Wartburg Sport, 311 w wersji "kanciasty pick-up'', 312/300 HT. Większość tych znalem tylko ze zdjęć a tym razem mogłem rozkoszować się ich pięknem na żywo.

     Kładąc się spać, byliśmy bardzo zadowoleni z minionego dnia. Nie zdawaliśmy sobie jednak sprawy, co przyniesie dzień następny.

     Rano obudzony dziwnymi hałasami nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Plac był po prostu pełen aut z pod znaku AWE. Po tradycyjnym wyjazdowym śniadaniu [ jajecznica i mleko czekoladowe ], przyszedł czas na zdjęcia w stylu "japońskiego turysty". Wyposażony w dwa statywy, zapasową baterie, dwie karty pamięci oraz fachowe ręce Asi przystąpiliśmy do zdobywanie zlotu. Powiem uczciwie, takich aut i to w takiej liczbie nigdy nie widziałem. Były momenty, że dosłownie zapominałem o wszystkim, nie wiedziałem na czym się skupić, co oglądać, co fotografować. Na szczęście nad wszystkim czuwała siostra i chwała jej za to. Właściwie to Ona rozmawiała w miarę możliwości z niektórymi właścicielami aut, wymieniała się wizytówkami, pytała o możliwość robienia zdjęć. Ja w tym czasie zwiedzałem zlot i z perspektywy czasu muszę przyznać, że robiłem to bardzo chaotycznie. Zafascynowany wszystkim, co się działo w okol mnie, dopadałem do każdego ładniejszego auta i robiłem po 20 - 30 zdjęć.

     Była chyba 15:00, kiedy zmęczeni tym wszystkim, wspólnie zdecydowaliśmy, że czas zwiedzić Wartburg. Znając już jako tako miasteczko trafiliśmy bezbłędnie. Po odstawieniu auta na parking przyszedł czas na wspinaczkę. Z tą masą sprzętu nie było to łatwe. W końcu wraz z siostra zdobyliśmy zamek po raz drugi. Mimo ze znaliśmy jego wygląd, budowę i układ, zrobił na nas kolejny raz niesamowite wrażenie. Jest mały, ale wydaje się naprawdę potężny i wygląda przy tym niesamowicie. Nie będę go zbytnio przedstawiał, bo jego opis to właściwie dobry powód na kolejny materiał. Tym razem lepiej po prostu pooglądać zdjęcia w naszej galerii.

     Koło 19:00 po małych zakupach w Netto wróciliśmy na teren zlotu. Byliśmy galancie zdziwieni, kiedy okazało się, że ze wszystkich aut na terenie zlotu została już tylko jedna piąta. Na szczęście do zaplanowanej sesji fotograficznej pozostały same najlepsze. I tym razem zatraciłem się do reszty, na tyle mocno ze zapomniałem o umówionej zakrapianej kolacji. Trzeba przyznać, że wódkę to oni mają taką sobie, mimo tego nocne Polaków rozmowy udały się wyśmienicie. Z reszta tak samo jak nocna sesja fotograficzna, urozmaicona pykaniem cygar i delektowaniem się jednym z najlepszych piw - browaru Eisenacher Wartburg Plis. Ta noc należała do Nas. Była jedną z najbardziej udanych, biorąc pod uwagę wszystkie dotychczasowe zloty. Myślę, że na długo pozostanie Nam w pamięci.

     Nad ranem w niedziele, mięliśmy poczucie, że coś się kończy. W planie było pozostanie na zlocie do drugiej bądź trzeciej, ale już Kolo 11:00 byliśmy spakowani. Doszliśmy, bowiem do wniosku, że nie ma, co siedzieć bezczynnie. Pożegnaliśmy się, podziękowaliśmy za udany zlot i pojechaliśmy na II turę zwiedzania. Ja naturalnie jeszcze raz do muzeum a reszta mojej załogi ponownie na miasto.

     Po wszystkim spotkaliśmy się w umówionym miejscu i przyszedł czas nieuchronnego rozstania z Wartburgiem, zamkiem Wartburg oraz cudownym miasteczkiem. Była chyba, 15:00 kiedy naszym oczom ukazała się tablica "Koniec Eisenach". W domu byliśmy z powrotem po dziewięciu i pół godzinie spokojnej jazdy.

     Podsumowując zlot, muszę przyznać, że spodziewałem się dłuższej imprezy, rożnego rodzaju konkursów, na straganach części do modyfikowania naszych Wartburgów. Nie jestem jednak zawiedziony i dość tego smędzenia. Zlot był po prostu zajebisty. Ponad 300 wspaniale odszykowanych aut. Doskonała, wręcz perfekcyjna organizacja. Przesympatyczni uczestnicy, którzy mimo braku naszych Wartburgów przyjęli nas bardzo ciepło. Jednak na szczególne uznanie zasługuje Enrico Martin, który zgrał nasze zdjęcia na laptopa i wypalił na miejscu DVD, co pozwoliło zrobić Nam dodatkowe fotki. Wyrazem tego jest ponad 2100 sztuk. Natomiast co by nie mówić podziękowania za gorące przyjęcie należą się wszystkim uczestnikom zlotu Wartburga, choć w szczególności organizatorowi Enrico Martin'owi, który ujął nas swoja życzliwością i troską o przybyłych z Polski właścicieli Wartburgów.

     Konkluzje - żałuje jedynie paru rzeczy: że nie wybraliśmy się Wartburgami, że przez nadmiar atrakcji nie kupiłem sobie paru szczególnych pamiątek, że zlot skończył się tak szybko i co najgorsze, że kupiłem sobie tak mało piwa do domu. Wszystko jednak ma tez swoje dobre strony - będzie kilka powodów by wrócić tam za rok, mam nadzieję, ze w większym gronie.

     Zapraszam do oglądania zdjęć, które udało się zrobić:


Po kliknięciu w galerię zostaniesz przekierowany na stronę Flickr gdzie dostępne są zdjęcia w większej rozdzielczości




Zachęcam także do obejrzenia materiału z IWT 2007, który został w całości zrealizowany i zmontowany przeze mnie.
 

poniedziałek, 14 stycznia 2008

Wymieniamy się pierwszymi banerami



     Są pierwsze efekty naszej działaności, bowiem wymieniamy się pierwszymi banerami:

     strona TrabiCustomizer.com to fantastyczny sposób na wirtualne stworzenie wymarzonego Trabanta według własnego upodobania. Twórcą serwisu jest dobrze nam znany i nieoceniony - Eljot. Warto nadmienić, iż poznałem go na forum fanatyków Trabanta - GermanStyle.pl, którą to stronę mam przyjemność również zareklamować.



Autor: Kruchy