NIE KASOWAĆ!!!

czwartek, 24 kwietnia 2008

Zlot Wartburga - Lublin 2007



     To był jeden z najbardziej udanych zlotów Wartburga, a zarazem ostatni tego typu, w którym uczestniczyła stara gwardia.


     Lublin, miejsce, do którego wybraliśmy się z Łodzi w dwie ekipy 30 kwietnia, przywitał nas po 320 kilometrach jazdy. Trasa udana, obfitującą w ciekawe momenty minęła dość szybko i spokojnie.

     Eventem zawiadywał Wujek i trzeba przyznać ze wybrał konkretne miejsce. Jezioro, tereny leśne, a wśród nich całkiem przyjemne domki.

     Pierwszy dzień jak zwykle minął spokojnie. Rozmowy, poznawanie nowych ludzi, robienie mnóstwa zdjęć, sączenie piwka. Ciekawym urozmaiceniem wieczoru było oglądanie zdjęć i filmów z minionych zlotów dzięki Robertowi, który zabrał ze sobą projektor multimedialny. Miło było powspominać stare czasy.

     Dzień następny, przyniósł piękną pogodę, która nie ukrywam, umiliła zwiedzanie Lublina. Nie byłem przekonany czy należy zaczynać od obejrzenie obozu zagłady na "Majdanku" i czy jest to w ogóle dobry pomysł. Okazało się jednak, że była to dobra lekcja i ogromne przeżycie dla wielu z nas.

     Pomimo, tak trudnego wstępu, kolejny punkt na mapie, okazał się najpiękniejszą i najciekawszą dla mnie atrakcją. Lublin z jego przepiękną starówką, wąskimi uliczkami, sklepikami, kawiarniami i straganami oczarował i pochłonął mnie bez reszty. Przyjemnie było poczuć klimat jednego z najstarszych miast Polski.

     Wyczerpani, ale pełni wspaniałych doznań, wróciliśmy grupą na miejsce stacjonowania. Wieczór zakończyliśmy ogniskiem i rozmowami do późna.

     Trzeci, ostatni dla nas dzień, okazał się równie emocjonujący. Szybkie zlotowe śniadanko, poranna porcja zdjęć i ustawianie się w szyku wyjazdowym. Jechaliśmy do oddalonego o niecałe 30 kilometrów pałacu Zamojskich. Kompleks pałacowy, nie zrobił na mnie wrażenia, może, dlatego, że nie wszedłem go zwiedzać. Zostałem z RedDevilem na parkingu. Cel był ambitny, zebrać materiały na pamiątkowy film ze zlotu. Przyznam, że Robert starał się, aby zebrane ujęcia były ciekawe i dobre, jednak, co z tego jak był to czas raczej zmarnowany. Film do dziś nie powstał i znając zapał Robka - nie powstanie.

     Po powrocie ekipy przeprowadzone zostały konkursy na najładniejsze Wartburgi zlotu. Nie pamiętam poszczególnych wyników, a tych już pewnie nie poznamy, ale wygrał Wujek z jego wykurwistym 1.3, brat Emitu z jego do dupy niepodobnym według mnie 353 oraz jedyny Wartburg 311 - Murdoka. Mój Red zajął 3 miejsce, z czego do dziś jestem cholernie dumny.

     Pod koniec całej ceremonii, dawało się odczuć, że wszystko, co dobre szybko się kończy i że czas wracać do ośrodka. Murdok ruszył w kierunku domu od razu, my musieliśmy się jeszcze spakować. Po obfitującym w emocje powrocie, pozostało już tylko zabrać graty i znaleźć przyczynę gnębiącej moje auto usterki. Wóz gasł na wolnych obrotach, co skutecznie uniemożliwiało jazdę. Na szczęście Herman dość szybko znalazł przyczynę. Była nią samo wykręcająca się dysza biegu jałowego. Prosta sprawa, ale gdyby nie on...

     Czas było wracać. To była jedna z tych tras powrotnych, które się pamięta. Mimo, iż wracaliśmy sami, było cudownie. Auto spisywało się znakomicie - jak zawsze z resztą. Dookoła przepiękne krajobrazy, doskonała iście letnia pogoda i to niesamowite uczucie wolności i zadowolenia.

     Konstatując, był to zlot niemal idealny. Dobra organizacja, doskonały teren, ciekawe miejsca, jakie udało się nam odwiedzić i co dziwne aż pięć dni słońca - tu należą się słowa uznania dla Wujka - spisał się.

     Trochę szkoda, że mimo tak udanej imprezy nie było mi dane zaliczyć wszystkich dni. Żałuję, także, iż w konkursie na najlepsze 353 nie wygrał Szymek ze swoim wypasionym wózkiem, ale nie mnie oceniać głosy ludzi.

     Na koniec, pragnę podziękować paru osobom z Łodzi, za kasę na statuetki - dzięki i do zobaczenia tym razem na zagranicznych imprezach, bo wątpię by w Polsce były jakieś godne uwagi.



     - postscriptum- 

     Cóż...

     ...coś w tym jest, że zaczynaliśmy przygodę ze zlotami jeżdżąc z Łodzi ekipą liczącą niemal dziesięć aut, a ostatni powrót zaliczyłem w pojedynkę. Był to przedsmak tego co miało się wydarzyć całkiem niedługo...

...z Murdokiem wyjechałem co prawda jeszcze na dwie czy trzy imprezy, ale koniec zbliżał się wielkimi krokami. Dziś nie utrzymujemy kontaktów, a ekipa z Łodzi przestała istnieć.



Lublin 2007
kliknij na zdjęcie aby przenieść się do serwisu Flickr i fotografii w większej rozdzielczości




Autor: Kruchy